TRIdebiut, czyli LOTTO Triathlon Energy Gniewino 2018
PRZYGOTWANIA… czyli, czy o wszystkim pamiętałem ???
Swój debiut w triathlonie rozpocząłem już w sobotę po południu kiedy pojechałem razem z mamą do Gniewina odebrać pakiet startowy, wstawić Mariana do strefy zmian oraz uczestniczyć w odprawie technicznej. Znalazła się też chwila czasu by zapoznać się z organizacją startu oraz strefy zmian.
W niedziele pobudka wcześnie rano tuż po 6, śniadanie, spakowane rzeczy do samochodu i …. kierunek Nadole. W miasteczku zawodów wspólnie z bratem Maćkiem oraz niezastąpionym serwismenem Łukaszem zameldowaliśmy się już przed 10. Jeszcze raz zapoznałem się z organizacją startu, by po godz. 10 zameldować się w strefie zmian aby zostawić pozostałe rzeczy: buty, okulary, czapeczkę, bidony i ręcznik oraz napompować koła. Niedługo potem odbywał się start dystansu ¼ IM, więc udaliśmy się w okolice startu, by dopingować startujących zawodników. Następnie przebrałem się w strój startowy, a chwilę po 11 samemu zacząłem ubierać się w piankę.
ROZGRZEWKA, czyli to co najważniejsze 😉
Już w piance, ale jeszcze na lądzie rozpocząłem rozgrzewkę od wymachów rękoma i skłonami. Równo o 11:25 wszedłem do wody na drugą część rozgrzewki. Ku mojemu zaskoczeniu woda nie ziębiła, a nawet miło schładzała rozgrzany organizm 😉 Jezioro Żarnowieckie było spokojne co również pozytywnie nastawiało przed zbliżającym się startem. W między czasie kilka pamiątkowych zdjęć
i czas wychodzić na liczenie przed wejściem na start. Tuż przed liczeniem zjadłem jeszcze żel by uniknąć nieprzyjemnych skurczów w czasie rywalizacji. Jak na złość tuż przed godziną 12 wiatr wzmógł się, a fala wzrosła.
WODA, czyli walka o przetrwanie
Punktualnie o 12 wspólne odliczanie: 3, 2, 1 i START!!! Dystans do pierwszej boi to istna pralka. Każdy płynął na oślep, jedni po drugich. Ja złapałem kogoś za nogę, ktoś się ode mnie odbił, to znowu ja od kogoś. W najgorszym momencie, przy pierwszym nawrocie na boi ktoś uderzył mnie w głowę … zapewne niechcący. W tym momencie zdecydowałem, że nie ma co dalej płynąć z tym tłumem i przełączyłem się w łapany styl: nogi kraul / ręce żabka, tak by chociaż widzieć gdzie płynę. Ku mojemu zdziwieniu przede mną panowała taka walka o miejsce, że nie widziałem drugiej żółtej boi. Ktoś z boku mówił, że większość płynie źle, bo na skutek dużej fali są znoszeni. Ja coraz wolniej, odliczając dystans do miejsca kiedy poczuję dno pod nogami przesuwałem się do przodu. Często miałem problem ze złapaniem oddechu, lecz żółta boja była coraz bliżej. W końcu poczułem dno i mogłem, iść. To pozwoliło mi uspokoić oddech i dojść do siebie. Tuż po wyjściu z wody energii dodał mi Łukasz zagrzewając do walki 😉
T1, czyli co tak długo
Jeszcze przed wejściem do strefy zdjąłem górną część pianki oraz czepek i okularki. Przy rowerze dosyć długo walczyłem z dolną częścią pianki. Potem już tylko szybki okulary, kask, buty i dzida na rower!!!
ROWER, czyli podjazd nie taki straszny
Pierwsze 2,5 km to tak naprawdę rozgrzewka. Utrzymywałem prędkość pomiędzy 25 a 30 km/h by za bardzo się nie zmęczyć przed podjazdem, który mnie czekał. Zdziwiło mnie, że nie mam problemów z równowagą, lecz być może to dzięki długiemu pobytowi w strefie zmian ;P
Na podjeździe prędkość sukcesywnie spadała aż do ok. 8 km/h bo po osiągnięciu szczytu wrosnąć do chwilami nawet ponad 30. Tak zostało już praktycznie od końca tego etapu. Nieznacznie tylko zwolniłem na przejeździe brukowanym odciekiem przez osiedla w Gniewinie oraz na podjeździe w Brzynie. Dzięki solidnej i stałej jeździe przez cały dystans w przeciwieństwie do pływania teraz to ja wyprzedzałem J. W utrzymaniu dobrej prędkości nie przeszkodził mi nawet wiatr, który miejscami dawało się odczuć. Kilka set metrów przed końcem przygotowałem się już do kolejnego meldunku w strefie zmian. Zrzuciłem łańcuch na większy blat by podwyższyć kadencję oraz wyjąłem nogi z butów by nie marnować czasu w strefie zmian. Zsiadam z roweru tuż przed belką i szybko mknę na swoje miejsce.
T2, czyli to co już względnie opanowałem 😉
Szybkie odstawienie roweru, kask z głowy, czapeczka, buty i mknę na bieg !!! Na wybiegu Maciek przypomina o wodzie, a ja czuję że jest flow. Patrzę na zegarek, widzę tempo nieco ponad 4:00 i czuję, że będzie dobrze J Trasa niemal płaska, a nawet jak były jakieś pofalowania to ja ich nie odczuwałem. Teraz już tylko wyprzedałem i czułem, że meta już coraz bliżej. Na nawrocie kolejne polanie się wodą, mocny doping dały sygnał do przyspieszenia na ostatniej prostej do mety. Tempo nieznacznie spadło, ale to w tym momencie nie było najważniejsze. Tuż przed metą wykrzesałem ostatnie zapasy energii na końcowy sprint co pozwoliło mi na efektowny finisz 😀 Zawody kończę z czasem 1:30:39, lecz to jest drugorzędna sprawa w tym momencie.
META, czyli mam to !!!
Tuż po przekroczeniu mety, czekał na mnie medal, a to było dopiero początek prezentów jakie czekały. Jedyne o czym w tym momencie marzyłem to schłodzenie nóg w chłodnej wodzie w basenie. Brat donosił mi też wodę oraz świeże owoce <3 Następnie posiłek regeneracyjny, czyli pierogi, warzywka z patelni oraz zupa krem, a do picie złocisty napój. Na koniec by pomóc nogom dojść do siebie zdecydowałem się na masaż.
Nie bez przyczyny mówi się, że pływnie, jada na rowerze oraz bieganie to zupełnie co innego niż te same dyscypliny uprawiane niezależnie. W moim przypadku na pływaniu była walka o przetrwanie, w czasie roweru całkowity ogień, a biegnąc cieszyłem się każdym metrem. Wbiegając na metę towarzyszyły mi już tylko pozytywne emocje, a co więcej już nawet nie pamiętałem jak nieco ponad godzinę wcześniej walczyłem z własnymi słabościami dryfując pomiędzy falami w wodzie.
Już po zakończeniu rywalizacji kilka osób potwierdziło moje zdanie, że fala na wodzie była porównywalna do tej jaka zdarza się na morzu. Ponadto nie do końca dobrym pomysłem było puszczenie w jednej fali 200 osób do startu. To pozwoliło mi uspokoić się przed kolejnym startem, który czeka mnie w sierpniu w Gdyni. Tak czy inaczej czeka mnie jeszcze wiele treningów i startów w otwartych wodach nim tempo z basenu przełożę na zawody.
Ponadto muszę stwierdzić, że zawody takie to nie tylko czas od startu do mety, lecz całodzienny festiwal niemal całych rodzin i znajomych. Każda napotkana osoba jest uśmiechnięta, otwarta i chętna do pomocy 😉 Zrobić zdjęcie, nie ma problemu; zagadać jak poszło, pewnie; przypomnieć o schowaniu pianki do pojemnika, jak najbardziej. Wszystko to sprawia, że chce się więcej kolejnych startów, nie tylko by poprawić wynik, ale także miło spędzić czas i naładować zapasy pozytywnej energii. To, że pływanie i pierwsza strefa zmian wyszło mi beznadziejnie jest mało ważne, bo na rowerze i biegu był całkowity OGIEŃ 😀 Pogoda również dała powody do zadowolenia, ponieważ jak na koniec maja mamy iście letnią pogodę. Woda miała temperaturę dochodzącą do 20 st. Celsjusza, na niebie nie było ani jednej chmurki, a temperatura przekraczała 25 stopni.
Na koniec chciałbym bardzo serdecznie podziękować rodzicom i bratu Maćkowi za ogromne wsparcie zarówno w przygotowanych, które trwały od listopada zeszłego roku, a pośrednio tak naprawdę od ponad roku. Dziękuję również serwismenowi Łukaszowi, za nieoceniony doping na trasie i zdjęcia. Na koniec dziękuję wszystkim tym, którzy wspierali mnie zdalnie SMSami, pamięcią i „laikami” na Facebooku. Bez Was ten start nie byłby możliwy !!!
Teraz czas na tydzień świętowania i odpoczynku. A od początku czerwca czas rozpocząć przygotowania do Triathlon Sprint Gdynia oraz …. Amber Expo Półmaraton Gdańsk.