Zacznę swój wpis od podziękowań. Dziękuję wszystkim, którzy sprawili, że anything is possible. Jeśli chodzi o Ironmana, to myślę, że tak naprawdę moje przygotowania do tych zawodów trwały przez całe życie. Dlatego dziękuję wszystkim, których na swojej drodze spotkałem. Trenerom, którzy zbudowali u mnie lekkoatletyczne podstawy: Jurkowi i Darkowi. Dziękuję tym, którzy ze mną trenowali. Triathlon to sport indywidualny, ale gdyby nie wspólne treningi, byłoby ciężko. Maciej, Łukasz, Tomek, Patrycja, Piotrek, Krzysiek, Maks, Damian. Przez ostatnie miesiące nawet pojedyncze treningi z Wami dużo mi dały. Dziękuję też tym, z którymi trenowałem w poprzednich latach. Daniel, Wojtek, to Wy nauczyliście mnie podstaw. Dziękuję wszystkim, którzy wspierali mnie dobrym słowem, nawet nie wiecie, ile mocy może przynieść krótka wiadomość przed startem. Dziękuję też za wsparcie moim Siostrom i Mamie, które zawsze, kiedy mogą mi kibicują. Dziękuję także wszystkim, którzy wzięli udział w charytatywnej akcji z Pomorskim Hospicjum dla Dzieci.
Przechodząc do samego startu. Czułem się naprawdę bardzo dobrze przygotowany. Nigdy tyle nie trenowałem, a przede wszystkim mój trening cechowała regularność. Wszystko było dobrze zaplanowane. Trochę niepokoju wprowadziła prognoza pogody. Miało cały dzień padać. Rano o 5:45 wyszliśmy z domu, aby udać się na start. Niestety w tym roku szybciej zostały zamknięte wszystkie drogi i mieliśmy kłopot z dotarciem. Dodatkowo zapomniałem koszulki od stroju. Wpadłem do strefy zmian uzupełnić sprzęt i wyszedłem 30 sekund przed jej zamknięciem. Wszystko wykonywałem w pośpiechu. Przed startem oprócz biegania do strefy za bardzo się nie rozgrzałem. Zamiast spokoju było dużo stresu. Jednak wiedziałem, że to będzie długi dzień i trzeba wyluzować.
Przy padającym jeszcze deszczu ruszyliśmy na pływanie i muszę przyznać, że płynęło mi się świetnie. Były małe fale, które za bardzo nie przeszkadzały. Dbałem o dobrą technikę i po prostu na luzie płynąłem. Cały czas widziałem ludzi koło siebie, co było też dobrym uczuciem, że nie płynę ostatni po połowie dystansu mieliśmy wyjście z wody – 1,9 km przepłynąłem w 39:20 Na połówce prawie nigdy nie pokonałem tego dystansu w tak krótkim czasie. Drugą część dalej popłynąłem dobrze, może trochę wolniej, ale byłem zadowolony. Czas 1:22. Jest super.
Do strefy włożyłem bluzę, aby po wyjściu z wody zdecydować, czy włożyć na etap rowerowy, ale popatrzyłem w chmury i stwierdziłem, że lecę na krótko. Ściągnąłem piankę, założyłem kask i okulary, wziąłem rower i ruszyłem na trasę kolarską. Przestało padać, ale było dość mokro. Pierwsze kilometry jechałem ostrożnie, aby wejść w rytm. Dopiero na podjeździe pod Witomino poczułem, że nogi zaczynają dobrze kręcić. Mijałem kolejnych zawodników i czułem, że jest nieźle. Cały czas jechałem uważnie, ponieważ na tej trasie jest dużo dziur i cały czas się bałem, aby nie złapać gumy. Taka samo było trzeba ostrożnie wchodzić w zakręty. Widziałem głównie zagranicznych zawodników, którzy niestety kończyli na poboczu. Starałem się cały czas pić i jeść. Na etap rowerowy wziąłem owocowe batony i takie przeciery Tymbarka, zmiksowane ryż z bananem. Żołądkowo było dobrze, ale z perspektywy czasu widzę, że do mocniejszego tempa potrzebuję innego jedzenia. Koło 70km po serii mniejszych podjazdów i zjazdów czułem się bardzo dobrze. Niestety chwilę później po raz pierwszy odczułem zmęczenie. Dodatkowo zrobiło się cieplej i wyszło słońce. Następnie po zjeździe z Sopieszyna dojechaliśmy do podjazdu pod NDW. Zwykle na treningach czułem się tam świetnie. Tutaj zacząłem odczuwać brak energii. Musiałem zrzucić na mały blat. Pojechałem pod górę i na bufecie chciałem złapać coś do jedzenia, ale niestety niczego nie było. Dodatkowo chwyciłem butelkę, która była niby izotonikiem, a było to Oshee zero. Bez kalorii. (totalna głupota ze strony organizatora) Dodatkowo miałem problemy z rowerem, myślę, że to, że przez całą noc był w deszczu dobrze mu nie zrobiło. Łańcuch mi szalał na kasecie i ogarnął mnie strach, że nie dojadę. Między 90-125 jechałem w stresie. Był to dość duży kryzys. Na szczęście na następnym bufecie złapałem połówkę bułki (którą, jak się okazało, wolontariusze dali z własnych zasobów, mega szacun) – nigdy bułka tak nie smakowała. Poczułem się lepiej i przyspieszyłem. Jeśli można to nazwać przyspieszeniem na takim dystansie kolejny podjazd pod NDW przejechałem o wiele lepiej. Było już sucho, choć zdarzały się leśne odcinki, gdzie asflat był mokry, więc czujność było trzeba zachowywać cały czas. W końcu z Koleczkowa zawróciliśmy w stronę miasta.
Zjazdy Marszewską poszły sprawnie, choć czułem zmęczenie. Już 7 godzin byłem na trasie i ostatnie odcinki w stronę centrum mega się dłużyły. Czas roweru to 5:53. Nie ukrywam, że liczyłem na szybszy rower. Czułem, że w tej dyscyplinie jestem bardzo mocny. Jednak tego dnia brakowało trochę mocy i bardzo możliwe, że przy takiej temperaturze powinienem jeść więcej. Dojechałem do strefy zmian i na spokojnie ubrałem buty, wziąłem żele, colę, a nawet skorzystałem z Toi Toia. Co ciekawe, trzymałem już od początku roweru
Ruszyłem żwawo na trasę biegu z pozytywną energią. Wiedziałem, że nawet czołgając się, dotrę do mety. Pierwsze dwa kilometry biegło się dobrze, mocno ruszyłem, jednak kiedy zaczął się podbieg od Batorego do PPNT, wiedziałem, że kolorowo nie będzie. Słońce grzało i powodowało to, że nie biegło się komfortowo. Perspektywa, że zostało mi jeszcze 40 km nie była zbyt łatwa. Starałem się biec spokojnym tempem, nie wiedziałem, jak mój organizm się zachowa przy takim dystansie. Najlepszą częścią trasy była końcówka pętli, gdzie zbiegaliśmy z Piłsudskiego i wbiegaliśmy na bulwar, gdzie było dużo cienia. Druga pętla była dalej ciężka i w sumie przez moment straciłem swoje zdolności matematyczne i zacząłem się bać, że nie złamię 12 h. Wiedziałem, że wiele osób deklarowało większą kwotę właśnie za złamanie 12 h. Moje tempo nie było wysokie, ale bezpieczne. Przez cały dystans biegłem, wiedziałem, że jak przejdę do marszu, to może mi się zbyt spodobać.
Druga pętla była naprawdę ciężka. Bolało wszystko – stopy, kolana, mięśnie. Czułem się dobrze tlenowo, bo tempo było dość spokojnie – nie przekraczało 140 uderzeń. Starałem się pić, bardzo dobrze mój organizm reagował na banany. Ale czułem, że jest ciężko. Kiedy rozpocząłem trzecią pętlę, wiedziałem, że już bliżej niż dalej. Po pokonaniu długiego podbiegu, wrzuciłem sobie lód do koszulki i w końcu zaszło słońce. Poczułem się o wiele lepiej. Czekało mnie jeszcze 16 km, ale wiedziałem, że będzie dobrze, że ja to ukończę. Odzyskałem siły i zaczęło mi się naprawdę przyjemnie biec. Ważne było to, że na całej trasie spotykałem kogoś znajomego. To było naprawdę niesamowite, tak jak Wam mówiłem przed, to miało dla mnie duże znaczenie, aby w takim cierpieniu widzieć znajome twarze, które mnie wspierają. Jeszcze raz wielkie dzięki 😉
Przyspieszenie na trzeciej pętli sprawiło, że podbieg na czwartej biegło się cieżko, ale wiedziałem, że już niedaleko. Cały czas z nogi na nogę poruszałem się do przodu, biegnąc. Ale biegnięcie ze świadomością, że to już ostatnia pętla daje kopa. Kiedy zbiegałem z al. Piłsudskiego i wbiegałem na Bulwar, zacząłem się po prostu cieszyć. Przyspieszyłem, wiedziałem, że zaraz spełnię marzenie. Ostatni kilometr po bulwarze, po ścieżce, po której trenuję, to było coś niesamowitego. Biegłem i po prostu celebrowałem ten moment. Na ostatnich metrach wbiegając na metę, poczułem, jakbym dopiero zaczynał zawody. I w końcu usłyszałem magiczne słowa: “You are an Ironman”. Czas maratonu to 3:59.
Ostateczny czas to 11:26:01. Czy jestem z niego zadowolony? Rok temu myślałem, że samo ukończenie będzie sukcesem, złamanie 12 h to będzie super wynik, a 11:30 to już w ogóle kosmos. Ale apetyt rośnie w miarę jedzenia. I tak, jak jestem zadowolony z pływania, tak część rowerowa i biegowa myślałem, że pójdzie mi lepiej. Ale oczywiście ostatecznie jestem bardzo zadowolony. Czekałem dość długo z debiutem na dystansie Ironmana. Moim marzeniem było, aby ukończyć go w Gdyni i to w zawodach z logiem IM. Udało się i jestem z tego bardzo zadowolony.
Zawody pod logiem Ironmana to eliminacje do MŚ w Ironmanie na legendarnych Hawajach. W zależność od ilości osób w danej kategorii wiekowej przyznawane są specjalne sloty. Tutaj w Gdyni łącznie było 75 slotów, a na moją kategorię przypadło ich 6. Są one rozdawane dzień po zawodach i trzeba odebrać go osobiście i od razu wpłacić wpisowe za MŚ. Zająłem 22. miejsce w kategorii, więc myślałem, że nie mam szans, dlatego nie poszedłem na galę. Jednakże, jak się okazało, gdybym poszedł na rozdanie, mógłbym zgarnąć slota. Osoby, które zajęły wyższe miejsce, nie wzięły slotów. Jednak w związku z tym, że obecnie jest problem z dostaniem się do Stanów, wiele osób rezygnowało z możliwości wzięcia slota. Mam nadzieję, że jeszcze pojawi się kiedyś szansa wystąpić na legendarnych Hawajach.
Odpowiadając na pytania o przygotowania, nie mam trenera. Przygotowywałem się na podstawie wiedzy, którą zdobyłem w Internecie, swojego doświadczenia i konsultacji z innymi osobami. W poprzednich wpisach “Droga Janka do Ironmana” możecie przeczytać o tym, jak trenowałem.
Czy sprzęt do Ironmana jest drogi? Wiem, że patrząc na rowery w strefie zmian można pomyśleć, że trzeba mieć jakiś kosmiczny sprzęt, ale mi udało się ukończyć go budżetowo na 5-letniej aluminiowej szosie, podstawowej piance. Na pewno przygotuję wpis o sprzęcie.
Jeśli chodzi o organizację zawodów, jestem mega zawiedziony. Nie lubię narzekania, ale tutaj brakowało mi komfortu startu. Organizator niestety zaniedbał wiele kwestii i było widać oszczędności na każdym kroku, co jest bardzo przykre.
Czy planuję kolejny start w Ironmanie? Zobaczymy, wszystko się może zdarzyć, a wynik 10:XX wyglądałby lepiej niż 11:XX 😀
Jednak najważniejsze jest to, że na Pomorskie Hospicjum dla Dzieci wpłaciliśmy ponad 3,5 tys. zł Mega Wam wszystkim dziękuję za każdą wpłatę, jesteście niesamowici, ta kasa na pewno przyda się dzieciakom Cieszy mnie to bardziej niż wynik na mecie Pamiętajcie, dobro zawsze powraca. Jeśli komuś by zależało, abym amatorsko go wspomógł w treningach do zawodów w jakimś biegu albo triathlonie, to pamiętajcie, że możecie na mnie liczyć – chociaż w ten sposób będę mógł się odwdzięczyć. A jeśli ktoś chciałby jeszcze coś wpłacić, to podaję jeszcze raz nr konta hospicjum (może dobijemy do 4 tys. ) 61 1050 1764 1000 0090 6025 9513. W tytule przelewu dopiszcie “Darowizna – Ironman Janek”.
W czasie wyścigu korzystałem w z odżywek ALE. Jakbyście chcieli z nich skorzystać to z kodem invictus3city macie 20% rabatu
http://alenergy.eu/?affiliate=16519