Mój pierwszy maraton – Patrycja

Minął już prawie tydzień od mojego pierwszego startu na dystansie 42,195 km. To już chyba odpowiedni czas, aby podsumować minioną niedzielę i podzielić się z Wami na chłodno moimi wrażeniami i przemyśleniami związanymi ze startem.

 

Jak wyglądały przygotowania do debiutu w królewskim dystansie?

U mnie było inaczej niż zwykle to bywa. Wspólnie z koleżanką zaczęłam uczęszczać na treningi organizowane przez sklep biegacza dedykowane startowi w Orlen Warsaw Marathon. Pierwsze trzy tygodnie zaprzeczałam stanowczo, że maraton to na pewno nie w tym roku, a treningi będę robiła jedynie dla dobrego towarzystwa, mobilizacji, a przy okazji polepszenia swoich wyników na krótszych dystansach (5km, 10km, 21,095km). Kiedy zakończyłam najcięższe pierwsze 3 tygodnie, a forma zaczęła rosnąć mój punkt widzenia zmienił się diametralnie. Postanowiłam spróbować swoich sił w maratonie i poinformować najbliższych, że 14 kwietnia o 9.00 stanę na starcie, aby zmierzyć się z dystansem 42,195km. Tak cykl 13-tygodniowych przygotowań mijał. Poprawiłam znacząco czasy na 5km i 10km, a w półmaratonie czas przewyższył moje najśmielsze oczekiwania. W Gdyni życiówkę z 2018 poprawiłam o 10 minut i gdyński start zakończyłam z czasem 1:36:19. Wtedy czułam, że jestem w szczytowej formie, a najważniejsze co teraz mogę zrobić to ją podtrzymać i szlifować do dnia maratonu.

Jaki był cel?

Planem minimum było złamanie 4 godzin, ale w głębi serca marzyło mi się 3:30:00.

Jak wyglądał ostatni tydzień przed startem ?

Zacznijmy od tego, że dzisiaj na chłodno wiem, że ten kluczowy tydzień zawaliłam.
Dieta – od poniedziałku do środy byłam na diecie niskowęglowodanowej, żeby od środy wieczora zacząć ładowanie węglowodanami. Pierwsze dni wszystko szło zgodnie z planem, niestety im dalej tym ciężej. Z powodu braku czasu i natłoku obowiązków na uczelni w ostatnich dniach przed startem nie było mnie w ogóle w domu, dlatego posiłkowałam się głównie na mieście jedząc drożdżówki i przetworzoną żywność, co odbiło się na starcie.
Dodatkowo, zamiast odpoczywać ostatnie dni wstawałam o 4:00 rano, a zegarek pokazywał wieczorami prawie 20 tysięcy kroków.
Do ostatniego dnia miałam nadzieję, że będzie dobrze, a zmęczenie przyjdzie dopiero po starcie.
W ostatnim tygodniu zrobiłam 2 jednostki treningowe (poniedziałek, środa).

Dzień startu

Wstałam o 6:00 rano, zjadłam sprawdzone śniadanie (bułke z miodem i dżemem) i wypiłam kawę. Wszystko zapowiadało się jak należy. Niestety już w trakcie rozgrzewki złapała mnie kolka, a tuż po niej o mały włos, a spóźniłabym się na start. O 9:00 wszyscy wystartowaliśmy. Pierwsze kilometry biegło się naprawdę dobrze, luźne nogi, średnie tempo 4:50min/km. Niestety na mniej więcej 5 kilometrze odezwała się kolka, która towarzyszyła mi prawie do 23 kilometra, co spowodowało, że nie piłam nic na tym odcinku, bojąc się, że pogłębi się ból podbrzusza. Teraz wiem, że jedno od drugiego nie jest zależne i że to nie było dobra decyzją, ale czasu nie cofnę.

Po około 34 kilometrze pojawił się kryzys, nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa, poczułam ogromne odwodnienie, pijąc na punktach odżywczych po dwa kubeczki wody, łudząc się że siły wrócą. Średni czas na kilometr zaczął się powiększać, zaczęłam biec 5:05 – 5:10min/km. Wiedząc, że do czasu 3:30:00  mam kilkuminutowy zapas czasu biegłam spokojnie. Wszystko wskazywało na to, że osiągnę swój cel i spełnię swoje największe marzenie biegowe. Mijając 40 kilometr przewidziano mój końcowy czas na 3:29:29, co było dla mnie ogromnym szczęściem……i nagle 41 kilometr. Z przyczyn niezależnych ode mnie musiałam zejść z trasy na około 2minuty. Straconego czasu niestety nie udało mi się uratować i debiut zakończyłam z czasem 03:31:29.

 

Podsumowanie

Teraz już wiem, że na trasie zdarzyć może się wszystko i w każdym momencie. Problemy żołądkowe, które zdarzyły się po 41 kilometrze mogą wynikać ze złej diety w ostatnim tygodniu lub z braku testowania żeli i picia podczas treningów. Mimo ciężkim treningom i świetnemu przygotowaniu nogi po 34 kilometrze były ciężkie i z kilometra na kilometr traciły coraz większą moc. Wiem też, że ostatni tydzień przed maratonem to tydzień, który trzeba poświecić regeneracji i odpoczynkowi, a nie ciągłej bieganinie. Stwierdzenie, że maraton biega się głową – święta prawda. Podczas dystansu 42 kilometrów kryzys ma się co kilometr, mocna głowa to podstawa.

Co czuje?

Czuje ogromne szczęście, że ukończyłam Orlen Warsaw Marathon ! Myślę, że jak na debiut to i tak jest piękny czas, plan minimum zrealizowany. Czuję też ogromne szczęście, że tego dnia byli ze mną i wspierali mnie najbliżsi, moi najwierniejsi kibice.

Co dalej ?

Tydzień odpoczynku, głowa i nogi muszą odpocząć. Po świętach zaczynam plan treningowy na niższej objętości. Treningi pod 5 i 10 kilometrów. Najbliższy start już 5-tego Maja Wings for life w Poznaniu. Ciekawe jak daleko mnie nogi poniosą? A złamać 3:30:00 może jeszcze się uda w tym roku, może na jesień.

 

 

 

Dodaj komentarz