Bieg Nadwiślański Szlakiem Dolnej Wisły w Tczewie – czyli drugi maraton w życiu

Bieg Nadwiślański Szlakiem Dolnej Wisły w Tczewie – czyli drugi maraton w życiu

Maraton na zakończenie sezonu? Pomyślałem, że to nie jest głupi pomysł. Po triathlonie w Malborku triathlonowo czułem się spełniony, bo udało mi się zrealizować cele (ukończony IM i złamane 5 h na połówce). Stwierdziłem, że to dobry pomysł, aby pobiec suchy maraton.

Ostatni ukończyłem w 2014 roku, gdzie nie ukrywam, nie byłem wystarczająco przygotowany i poleciałem w 3:33, mocno cierpiąc w trakcie. Kolejny pokonałem w tym roku w czasie Ironmana, po 4 km pływania i 180 km roweru. Stwierdziłem, że taki maraton na sucho może pozytywnie wpłynąć na mój kolejny przyszłoroczny start w IM. Jeśli chodzi o wybór imprez, to w czasach covidowych nie ma dużego wyboru. Jednak pojawiły się zawody, w których startowałem dwa lata temu na dystansie półmaratonu – Bieg Nadwiślański Szlakiem Dolnej Wisły w Tczewie. Bieg po pięknej trasie, ale nie łatwiej, za to wspaniale zorganizowany. Co ciekawe, w czasie imprezy jest bieg zarówno na dystansie półmaratonu, jak i maratonu. Oczywiście do startu na dystansie 42,195 km powinno się przygotowywać ok. 3-4 miesiące. Ja postanowiłem skorzystać z wypracowanej formy triathlonowej i po prostu przez 1,5 miesiąca podszlifować formę. Wiedziałem, że 3 h nie złamię, ale chciałem powalczyć o dobry jak na mnie wynik.

Jeśli chodzi o treningi, to w ramach przygotowań, namówiony przez Łukasza, wziąłem udział w biegach górskich w Gdyni. Te trzy biegi na dystansie 11 km dały mi naprawdę dużo. Wzmocniłem się siłowo i między pierwszym, a ostatnim wyścigiem czułem różnicę. Oczywiście w niedziele robiłem długie wybiegania, które najcześciej poprzedzone były mocnym treningiem dzień wcześniej. Maksymalnym dystansem, który zrobiłem było 30 km. Oto ciekawsze treningi, które wykonywałem:

Przed biegiem nie wiedziałem, na jaki czas będę biegł. Trasa w Tczewie wygląda tak, że pierwsze 10 km biegnie się po pagórkach, potem 20 km po płaskim, a potem na koniec ostatnie 10 km też po nierównym terenie. Stwierdziłem, że powinienem całość pobiec w tempie 4:30-4:45. Ostateczną prędkość stwierdziłem, że ocenię w trakcie wyścigu. Pogoda była piękna, na nogach miałem nowe buty Nike Zoom Fly z gdańskiego Sklepu Biegacza, w których po prostu latałem i byłem pozytywnie nastawiony do tego biegu.

Ruszyłem dość żwawo, ale to przez to, że na początku było trochę zbiegów, jednak koło 5 km złapałem dobre plecy innego zawodnika i razem lecieliśmy po około 4:24. Było to tempo, w którym czułem się bardzo komfortowo. Dopiero koło 11 km zjadłem pierwszego żela energetycznego. Na punktach odżywiania starałem się brać łyka izotonika i wody. Koło 15 km puściłem plecy mojego towarzysza, bo trochę przyspieszył, a ja wolałem trzymać swoje tempo. Biegliśmy cały czas pod wiatr, więc miałem nadzieję, że w drugą stronę po nawrocie będzie leciało się przyjemniej. W połowie biegu, w miejscu, w którym startował półmaraton miałem czas 1:33. Czułem się bardzo dobrze i myślałem, że bieg na ostateczny czas 3:10 jest realny. Po nawrocie biegło się przyjemniej z myślą, że już bliżej niż dalej.

Dodatkowo wiatr wiał w plecy, więc czułem się super. Kontrolowałem tętno, które cały czas było w tlenie. Zjadłem kolejnego żela i doganiałem towarzysza, który mi uciekł. Kiedy wbiegliśmy na wały, czułem po raz pierwszy, że prędkość spadła. Mimo dobrego samopoczucia widziałem, że biegnę po 4:45. Myślałem, że to chwilowe, jednak nie udało mi się przyspieszyć. Minąłem 32 km, wziąłem kolejnego żela i czułem się dobrze, wiedziałem jednak, że czekają mnie teraz zbiegi i podbiegi. Tym razem to ja zostawiłem mojego towarzysza i starałem się przyspieszyć, licząc, że mam jeszcze szanse na 3:10. Niestety nogi robiły się coraz cięższe. Bolały mnie też mocno stopy i miałem problemy z zębem. Jednak to prawda, że maraton zaczyna się na 30 km. Do tego czasu czułem się bardzo komfortowo. Nie było oczywiście tak, że nagle dopadła mnie ściana, po prostu czułem zmęczenie dystansem. Do maratonu trzeba wybiegać odpowiednią ilość kilometrów i myślę, że po prostu mi ich brakowało. Uważam, że o wiele lepiej byłem przygotowany pod krótszy dystans. W końcówce na zbiegach nie miałem siły mocno lecieć, za to na podbiegach czułem brak sił. Wierzyłem, że uda się złamać 3:15, jednak podbieg w końcówce mi te marzenia odebrał 🙂 Pierwotnie planowałem wziąć tylko cztery żele, jednak ostatecznie stwierdziłem, że na wszelki wypadek wezmę pięć. Był to dobry wybór, ponieważ muszę przyznać, że na 3 km przed metą ten dodatkowy był dobrym zastrzykiem energii.

Fot. Patryk Niewiadomski

Na metę wbiegłem z czasem 3:15:12. Życiówka poprawiona o 18 minut. Jestem z tego wyniku zadowolony, gdyż czas ten jest w większej części wynikiem przygotowań triathlonowych niż stricte do maratonu. Chciałbym kiedyś powalczyć o złamanie 3 h i mam nadzieję, że jeśli przygotowywałbym się docelowo pod maraton, to byłbym w stanie osiągnąć taki wynik. Na pewno trzeba więcej biegać. Miałem kilometraż 50-70 km, a uważam, że powinien wynosić on co najmniej 100 km.

W kategorii startowało tylko 6 osób, więc udało się zająć pierwsze miejsce. Po takim wysiłku stanąć na podium to bardzo fajna sprawa. Poza tym w czasie dekoracji odbywa się loteria z naprawdę ciekawymi nagrodami (Szacun dla organizatora za załatwienie świetnych sponsorów). Ten dzień to zdecydowanie Lucky Day, gdyż mój numer został wylosowany do nagrody głównej, czyli roweru.

Super poleciał też Łukasz, który w półmaratonie pobiegł 1:26, zajmując również pierwsze miejsce w kategorii, a w loterii wygrał Garmina 😉

Wielkie podziękowania dla Maćka za wsparcie i kibicowanie.

Dodaj komentarz