Ciechocinek 2018 10 km Relacja – Paweł Jaszczerski

Po miesiącu od górskiej dyszki w Szklarskiej Porębie wróciłem do ścigania na ulicę. Zawody w Ciechocinku były dla mnie również drugą dyszką w tym roku. Czułem się naprawdę w dobrym gazie dlatego chciałem zmierzyć się z granicą 36 minut. Zdawałem sobie sprawę, że siedem dni odpoczynku to może być za mało dla zmęczonego organizmu. Uwielbiam próbować i zbierać nowe doświadczenia, dlatego zaatakowałem magiczne 35 minut.

Przed startem

W Ciechocinku byłem krótko po 9:00 rano. Odebrałem pakiet startowy. Oprócz numeru każdy biegacz otrzymał czerwoną koszulkę z białym orzełkiem, baton oraz lokalną sól. Następnie chwila relaksu w samochodzie. Przed rozgrzewką wypiłem puszkę napoju energetycznego, chciałem się obudzić i dodać jeszcze kilka kalorii, aby nie zabrakło na trasie. O poranku warunki były sprzyjające do szybkiego biegania. Temperatura 13 stopni, pochmurno, ale trochę zawiewało. Mimo wszystko była to zdecydowania poprawa w porównaniu do ostatnich upałów.

Podczas rozgrzewki nie kombinowałem tradycyjnie 4 km truchtu, chwila rozciągania oraz 4 przebieżki. Nogi miałem dosyć dobre, ale z tym jest różnie. Przed startem potrafią być ciężkie jak ołów, po czym niesamowicie śmiga się do mety. Czułem również większe emocje. Co było widocznie na tętnie, które przekraczało 130 ud/min. Myśl o złamaniu 36 minut robiła swoje. Po rozgrzewce przebrałem się w strój startowy. Jeszcze łyk wody i marszem udałem się na start.

Na dystansie

Linia startu była usytuowana przy jednej z tężni. Ustawiłem się w pierwszym rzędzie i czekałem na wystrzał startera. W głowie wyobrażałem sobie cały bieg, kiedy biec wolniej, a kiedy szybciej. W takim momencie przychodzą różne myśli, dam radę, nie dam rady. Staram się wówczas zachować momentach spokój i po prostu powtarzam sobie, że na pewno się uda. Dodaję sobie również pewności siebie kilku krotnie zaciśniętą pięścią. Każdy ma chyba inne metody 😉

Finałowe odliczanie i ruszamy. Starałem pobiec początek spokojnie, ale chyba emocje mnie poniosły. Od samego startu tempo na czas 35:30, a nawet szybciej. Pierwszy kilometr w 3:32, a ja znajdowałem się na ósmej pozycji w stawce. Liczyłem, że będzie ekipa do biegania na mój czas. Niestety zrobiły się przed zawodnikami kilku metrowe odstępy i musiałem liczyć na samego siebie. Momentami mocniej zawiewało co podczas samotnego biegu nie ułatwia. Drugi kilometr w 3:30 i tu chyba przesadziłem. Czułem luz w nogach, ale przeliczyłem się z moimi możliwościami. Co miało się odbić w drugiej części dystansu. Zakładałem bieg na 35:50, a ja nagle mam tempo na 35:00. W tym momencie nawet zapomniałem jakie to może mieć skutki. Trzeci kilometr 3:32, nadal za szybko. Droga miejscami prowadzi po żwirowej ścieżce, a za mną także kilka ostrych zakrętów. Dalej czuję się bardzo dobrze i staram się utrzymać narzucone wysokie tempo. Kolejne kilometry łapię w 3:36 i 3:37, a połowę w 17:48 czyli na 35:36. Jest dobrze, pomyślałem teraz tylko to utrzymać do końca. Niestety zacząłem odczuwać szybszy początek i szósty kilometr w 3:43. Zwalniam.

Dodatkowo zza chmur zaczęło wychodzić słońce. Momentalnie zrobiło się cieplej i tak z około 18 stopni zrobiło się gdzieś w granicach 23. Muszę przyznać, że zagotowałem się, było mi coraz cieplej. Widzę, że złamanie 36 minut oddala się i dlatego staram się trzymać jak najwyższe tempo. W międzyczasie wyprzedziło mnie dwóch biegaczy, spadłem na 10 pozycję. Siódmy i ósmy kilometr w 3:43 i 3:44, tempo ustabilizowało się na tym poziome, ale kryzys pogłębiał się. W każdy krok musiałem wkładać coraz więcej wysiłku. Zaczęły mnie boleć mięśnie brzucha. Naprawdę miałem już dosyć, zaczynałem myśleć tylko o mecie. Dziewiąty kilometr to największy kryzys, tempo spadło, aż do 3:51 min/km. Zmobilizowałem się jeszcze na ostatni wysiłek i przyspieszyłem. W tym momencie odczułem pozytywny efekt treningu Broken Miles. Mimo zmęczenia byłem w stanie jeszcze podkręcić tempo. Dzięki czemu wbiegłem na metę z czasem 36:40 oraz na 10 miejscu.  Już dawno nie czułem się tak zmęczony po biegu. Mocno się zakwasiłem, czułem kwas w ustach, a nogi miałem mocno zmęczone. Ledwo wstałem z ławki. Odbiło się szaleństwo podczas pierwszej części dystansu. Takie są uroki biegania, nie oszuka się organizmu. Aby przyspieszyć regenerację i dotlenić mięśnie, przebiegłem 4 km schłodzenia bardzo spokojnym truchtem. Po którym czułem się zdecydowanie lepiej, a ciało uporało się z wydzielonym kwasem mlekowym. Następnie wypiłem jogurt wysokobiałkowy i zjadłem kaszę jaglaną z malinami rodzynkami i chudym twarogiem. Bardzo ważne jest uzupełnienie kalorii po biegu, pomaga ono nam lepiej się zregenerować i szybciej wrócić do mocnego biegania.

Wnioski

Start w Ciechocinku to była prawdziwa lekcja. Zdawałem sobie sprawę, że tydzień odpoczynku po miesiącu ciężkiego treningu to może być za mało na rekordowy bieg. Jednak nie taki był cel. Chciałem uzyskać odpowiedzi na kilka pytań: jak wygląda moja dyspozycja, w jakim punkcie się znajduję i czy zmierzam w dobrym kierunku. Kilka dni przed zawodami nogi miałem ciężkie, bieg poniżej 37 minut byłby sporym wyzwaniem. Podczas samego startu głównym błędem były szybkie pierwsze 3 kilometry. Powinienem zacząć po 3:40 i następnie lekko przyspieszać. Dzięki czemu uniknąłbym tak wysokiego zakwaszenia. Ja jednak chciałem się zmierzyć z czasem 35:30, czego nie żałuję. Jestem zdania, że przy lepszym rozłożeniu sił urwałbym maksymalnie 20 – 30 sekund. Co w efekcie przełożyłoby się na trzecie miejsce w kategorii wiekowej M 20. Wiem nad czym muszę jeszcze pracować. Po biegu najbardziej bolały mnie mięśnie dwugłowe uda, mięśnie brzucha oraz grzbietu. Słabsze dwójki przekładają się na to, że nie jestem w stanie utrzymać wysokiego tempa, pomimo bardzo dobrej kondycji. Natomiast problemy z mięśniami brzucha i grzbietu przekładają się na gorszą technikę biegu, przez co spada ekonomiczność oraz nie mogę wygenerować odpowiedniej prędkości. Cieszę się bardzo, że moja forma jest na wysokim poziomie po dwóch miesiącach solidnego treningu. Po majowej kontuzji, która wyhamowała treningi, bardzo szybko odzyskałem to co straciłem. Dlatego jestem wdzięczy, że mogę przekraczać kolejne granice. Start w Ciechocinku pokazał mi, że jestem już naprawdę blisko złamania 36 minut. Takie zawody dają mnóstwo motywacji oraz są mocnym bodźcem treningowym. Następny przystanek to Gdańsk 56 Bieg Westerplatte.

Znajdziesz mnie również na:

https://www.facebook.com/pjzyciezpasja/

https://www.instagram.com/jaszczer/

Jedna myśl na temat “Ciechocinek 2018 10 km Relacja – Paweł Jaszczerski

Dodaj komentarz