Mo Farah wygrał swój pierwszy maraton z czasem 2:05:11, ustanawiając przy tym nowy rekord Europy. Wzbogacając sie o 100 tysięcy dolarów.
W naszej zapowiedzi pisaliśmy o faworytach biegu. Nasze przewidywania się sprawdziły i o zwycięstwo powalczył Mo Farah z Mosinetem Geremewem legitymującym się najlepszym czasem w czołówce 2:04:00.
Warunki w Chicago były przyzwoite, ale nie optymalne. Temperatura oscylowała w okolicach 15 stopni. Poza tym biegacze walczyli z czołowym wiatrem oraz mokrą nawierzchnią, spowodowaną pojawiającymi się co kilkanaście minut opadami deszczu.
Międzyczasy Mo Faraha
5 km: 14:54
10 km: 30:11
Półmaratonu: 1:03:05
30 km: 1:29:46
Meta: 2:05:11 Tempo średnie 2:58 min/km
Przez pierwszą połowę dystansu tempo dyktowali pacemakerzy przebiegając po półmaraton w 1:03:05. W tym momencie było wiadomo, że nie ma szans na rezultat w pobliżu rekordu świata. Zawodnicy oczekiwali szybszego otwarcia w czym również miała pomóc delikatnie prowadząca z górki trasa.
Mo Farah w tej sytuacji oszczędzał siły biegnąc z tyłu prowadzącej grupy. Galen Rupp z kolei trzymał się bezpośrednio za zającami. Gdy zawodnicy zostali sami, czołówka zaczęła się rwać i tak na ostatnich 10 kilometrach wykrystalizowała nam się pierwsza trójka Farah, Geremew oraz Japończyk Osaka. Po kilku minutach pozostali tylko dwaj pierwsi. Mo Farah co chwilę oglądał się na swojego przeciwnika, aż ostatecznie zaatakował na ostatnim kilometrze, wygrywając 41 Chicago Maraton.
Drugi Geremew dobiegł z czasem 2:05:24, mocno zmęczony na mecie wymagał pomocy medyków, aby opuścić strefę mety. Pozytywnie zaskoczył Osako. Zakończył Chicago Maraton na najniższym stopniu podium z nowym rekordem Japonii, który od teraz wynosi 2:05:50. Tak jak się spodziewałem w biegu z zającami zwycięzca tegorocznego Boston Maratonu Kawauchi nie był w stanie walczyć o najwyższe cele, ale fenomenalny Japończyk pobiegł 82 raz poniżej 2:20:00, uzyskując czas 2:16:26.
Obrońca tytułu z zeszłego roku Galen Rupp pobiegł drugą część nieznacznie wolniej, przecinając metę z czasem 2:06:21 na piątym miejscu. Jest to również bardzo dobry występem Amerykanina. Po raz drugi w tym sezonie przebiegł maraton z czasem 2:06. Tym razem wolniej o 14 sekund w porównaniu do Pragi.
Farah zachował dużo sił podczas rywalizacji, kontrolując na bieżąco całą sytuację. Atak po zwycięstwo na ostatnim kilometrze pokazał, że tego dnia był w stanie pobiec jeszcze szybciej. Na macie nie zmęczony, witający się z żoną oraz bez problemu udzielający wywiadów. Jestem zdania, że przy optymalnych warunkach bez deszczu i wiatru oraz lepszych pacemakerach, dwukrotny mistrz olimpijskiego z Londynu mógł pobiec nawet poniżej 2:04:00. Na co wskazywał zwycięski półmaraton w Newcastle (59:26).
Mo udowodnił, że potrafi rywalizować na światowym poziomie maratońskim. Przy kolejnym progresie, odpowiednim treningu i braku kontuzji w przeciągu dwóch lat może zbliżyć się do czasów 2:02-2:03 i realnie powalczyć z rekordzistą świata Eliudem Kipchoge. To dobrze, że pojawiają się kolejne twarze będące w stanie walczyć ze zwycięzcą Berlin Maratonu, skorzysta na tym rywalizacja oraz popularność biegów. Pozostaje nam tylko czekać na ich pojedynek i ogromne emocje, czyli to co jest najpiękniejsze w sporcie.